Są dziedziny naszej geek (sub)kultury, które trudno sobie wyobrazić. Z pewnym rozbawieniem zawsze traktowałam poezję okołofantastyczną, sztuki teatralne na podstawie gier komputerowych czy półnagie kobiety na inspirowanych fantasy płótnach. A potem zobaczyłam, co robi Mariusz Wildeman.
Krytyk sztuki ze mnie mniej więcej taki, jak gracz w skomplikowane strategie turowe, nie chcę więc zagłębiać się w analizowanie czegokolwiek, co Mariusz zrobił. Zdecydowanie wolę chłonąć.
A co robi Mariusz? Mariusz maluje. Tworzy obrazy na płótnie. Ale nie są to pełne kiczu cycate panie z mieczami i dorodni panowie w zbrojach. Oj nie! Mariusz Wildeman przetwarza gamingową (w szczególności retrogamingową) kulturę w niesamowity sposób. Jest oryginalnie, kolorowo, abstrakcyjnie. Pięknie.
Na dzieła Mariusza trafiłam podczas tegorocznej Retrogralni we Wrocławiu. Zakochałam się totalnie! Najpierw w barwach i kształtach, dopiero później w znaczeniach, jakie ze sobą niosą.
Niestety, nie udało mi się go spotkać osobiście. Dlatego tym krótkim postem chciałam mu podziękować za otworzenie oczu. I za niezwykłą niespodziankę - pojechałam na dobrą imprezę gamingową, a trafiłam na kawał sztuki. Takiej przez duże "eSZ". ;) No i oczywiście przeprosić za pożyczenie grafik do tekstu z oficjalnego bloga (na który koniecznie musicie wejść: Mariusz Wildeman).
Uwielbiam spotykać takich zdolniachów. ;)
P.S.: Obraz z głównego zdjęcia jest moim ulubionym. Obiecałam sobie, że kiedyś go będę miała. ;)